wtorek, 31 grudnia 2013

Duch czasu

No wlasnie - poszlam z duchem czasu i założyłam sobie konto na twitterze. Skoro premier, posłowie, dziennikarze i inni celebryci twittują, to czemu nie ja? A przeciez nawet moj kochany iPhone przewiduje ze kazdy sensowny użytkownik takiego sprzętu powinien twittowac i podsuwa mi specjalne dzwonki na twitta. Dlatego założyłam sobie to konto - tylko dlaczego twitter myśli ze ja jestem z Rosji? Podsuwa mi ciekawe kąski pisane cyrylicą i mowi ze koniecznie musze to przeczytać    I znowu pod górkę :) no nic - trzeba bedzie wgryźć sie w te cyrylicę.

środa, 19 września 2012

together forever

No i stało się - długo szykowany event już za nami. Wbrew swoim obawom, łzami się nie zalałam. Pan Młody też dzielnie fason trzymał i nieśmiało acz wyraźnie powiedział to, co powinien - mam na to wielu świadków - a i dla pewności przechwyciłam jeszcze stosowny papier od księdza. I już. Mlody czy nie - już się nie wyprze :) Faaaaajnie :)

my first iphone experience :)

Króka wizyta w sklepie i nowiutki błyszczący gadżet ląduje w mojej kieszeni :) lans jak się patrzy. Testuję go dzielnie, nieśmiało smyram po ekranie, ale ku mej rozpaczy dostrzegam wadę! WADĘ! Prawie wcale nie słyszę mojego rozmówcy - no jak? Przecież miało być tak pięknie :( To na pewno jakiś techniczny defekt, jakaś podła niedoróbka. Po krótkich rozważaniach dochodzę do wniosku, że tu pomóc mi może tylko niezawodny Internet. Wrzucam problem do google'a i co mi wyskakuje? "Zdejmij folię ochronną z telefonu"
Ups... nie ma to jak kupić sobie cudo techniki :)

niedziela, 27 maja 2012

klucz

Szukam ostatno klucza do mojego gabinetu i co słyszę?
"ksiądz wziął klucz, od tego czasu nikt go nie widział, więc tylko Bóg wie, gdzie ten klucz teraz jest" :)

piątek, 25 maja 2012

Apostazja

Parę dni temu poseł Palikot zerwał publicznie z kościołem katolickim – z kolei teraz ja żądam apostazji ... i to z polską służbą zdrowia! A co – mnie też wolno.
No bo jak to jest, że, co miesiąc płacę składki na utrzymanie tego systemu, ale kiedy złamana chorobą pojawiam się w przychodni uprzejma pani w okienku rejestracji informuje mnie, że nie ma już miejsc i będą może za parę dni. Wiec wlokę się do gabinetu lekarskiego i co słyszę od pani doktor? Bym zamknęla drzwi – z drugiej strony.
Jak to się dzieje, że gdy mam potrzebę skonsultowania się ze specjalistą, musze planować taką wizytę z rocznym wyprzedzeniem? A kiedy już wydepczę kilkakrotnie ścieżki do rejestracji, kiedy odsiedzę swoje na korytarzu, kiedy już przebrnę przez wszystkie rzucone w pacjentów „pan doktor będzie, kiedy będzie” i dotrę do specjalisty – to i tak do pełni szczęścia wciąż daleko, bo oto słyszę od owego specjalisty, człowieka, od którego bądź co bądź czekiwałoby się choć odrobiny empatii, „ja za panią sobie życia nie ułożę – jeśli coś pani nie zaszkodzi, to znaczy, że nie szkodzi”.
Hmm, i pomyśleć, że na coś takiego idą moje pieniądze! :(

piątek, 11 maja 2012

cesarzowa kaktusów

Zostałam okrzyknięta cesarzową kaktusów - a jeszcze parę godzin temu łudziłam się, że mój sprawny intelekt, spryt i szczere zaangażowanie zapędzą mych współgraczy w przysłowiowy kozi róg i skutecznie pozbawią ich szans na jakikolwiek triumf w "grze o tron", a tu masz babo placek :) Lannister ze mnie nietęgi - choć i tak lepszy niż Baratheon z poprzedniego tygodnia.


I już widzę, że gra wymaga pewnych udoskonaleń - stąd też postuluję, by w kolejnej rozgrywce włączyć nową postać: "Wszechmocna Cesarzowa". Bije wszystkich bez wyjątku, w obronie ma zawsze o jeden punkt więcej niż pozostali i sama potrafi zbudować sobie cytadelki z beczułkami i innymi zapasami. W herbie ma wielkiego kaktusa i potrafi poruszać się zarówno po lądzie jak i morzu. Projekt cesarzowej (oparty na mym autorkskim pomyśle) już opracowuję :) Tym sposobem, podczas następnej gry wkroczę na planszę z nową bohaterką i skoszę konkurencję. Strategię już opracowuję! Nie polegnę tak łatwo, ale o tym sza! :)

środa, 9 maja 2012

kibiców siła

Dawno nic tu nie pisałam i powinnam zapewne w kilku błyskotliwych słowach skomentować tę nieobecność na własnym blogu, ale …. Zamiast tego, powrót do wydarzenia sprzed tygodnia (no właśnie - i znowu to samo - miało być na bieżąco a jest jak zwykle, heh :) Otóż wydarzenie absolutnie pierwsze tego typu w moim życiu – mecz piłki nożnej! Taki prawdziwy mecz piłki nożnej, oglądany na żywo, pokazywany w telewizji i w ogóle, a do tego na pięknym nowym stadionie szykowanym na nadchodzące Euro.

Niestety nie mogę rozpartywać tego wydarzenia w kategoriach czysto sportowych, bo bardziej niż samym meczem podekscytowana byłam faktem, że znajduję się właśnie na fajnym stadionie, jakiego w tym mieście jeszcze nie było. Chociaż, nawet będąc takim futbolowym ignorantem, przyznaję, że sam mecz był bardzo dobry - taki futbol w pigułce: było dynamicznie, były bramki (i to jakie!), faule, karny, znoszenie zawodnika z boiska, żółta kartka, tańczący i śpiewający kibice - no i pewnie to, co najważniejsze - NASZE zwycięstwo! :)
Ale, po kolei... Tego dnia postanowiliśmy porzucić nasz codzienny środek transportu i, jak na prawdziwych kibiców przystało, przemieścić się na stadion razem z innymi kibicami, by już od samego początku chłonąć tę niezwykłą atmosferę – a co, jak przygoda to przygoda :) Tak oto trafiliśmy do tramwaju wypełnionego szczelnie fanami naszej lokalnej drużyny, ubranymi (podobnie jak i my) w zielone koszulki i machającymi szalikami w barwach śląska. Szalik albo piwo - oto dwa główne atrybuty kibica futbolowego, które zanotowałam. Tych z piwem to i nawet rozumiem, bo rzeczywiście na trzeźwo ciężko było tę podróż wytrzymać. Całą drogę na stadion spędziłam gdzieś pomiędzy łopatką a pachą dwóch panów w zieleni, z których jeden dodatkowo smyrał mnie niemiłosiernie tym swoim klubowym szalikiem. O zapachach mnie otaczających wolałabym szybko zapomnieć – bo dzień był naprawdę upalny a szansa zdobycia mistrzostwa przez „naszą drużynę” niezwykle ekscytująca :)

Już dawno nie podróżowałam w taki sposób – ostatnio chyba jak wracaliśmy z juwenaliów któregoś roku – gdzie ścisk sprawił, że nikt nie był w stanie wyrwać się z tej swoistej plątaniny rąk, nóg i innych takich. Podróżowaliśmy sobie wówczas przez calusieńki Wrocław a wszystkim, którzy jednak chcieli się wydostać, śpiewaliśmy „zostańmy razem” :) I wtedy brzmiało to bardziej zabawnie niż przed tygodniem. Ech, z czasem nawet kopciuszki zmieniają się w wysublimowane księżniczki :)

Ale, wracając do meczu - po wyjściu z ‘trambusa’ i złapaniu kilku głębszych oddechów było już tylko lepiej. Przestrzeń obiektu, duuuże boisko i możliwość swobodnego oddychania i poruszania się, nieco mnie uspokoiły - choć o wyciszeniu się nie było mowy, o nie. Od razu w ruch poszedł aparat i telefon - w końcu, widowisko widowiskiem, ale nasza dzielna księżniczka nie po to zniosła niewygodną podróż tramwajem, by teraz nikt nie mógł jej na tym widowisku podziwiać ;) A ponieważ był to nasz pierwszy raz - wszystko godne było uwiecznienia - stąd, po mniej więcej póltoragodzinnym meczu dwa uśmiechnięte i zadowolone nerdy wyniosły ponad sto zdjęć, okołostadionowy ubytek słuchu i nieznaczną chrypkę. Ale warto było - bo to dzięki NASZEMU dopingowi Śląsk pokonał Jagiellonię, a w konsekwencji w niedzielę zdobył mistrzostwo. Ha!